czwartek, 6 lutego 2020

Życie jak medytacja - medytacja, jak życie (Rozmowa z Henrykiem Szmidtem, część II)

 



Medytacja jest metodą, która pozwala połączyć wysoki stopień zaangażowania i dyspozycyjności, i funkcjonować aktywnie bez uszkodzenia siebie samego, i bez wypalenia zawodowego.

Dorota Nawrotek - Medytacja wchodzi do biznesu, Ty chciałeś wprowadzać ją już dawno, można powiedzieć, że byłeś prekursorem trendu.

Henryk Szmidt - Myślę, że medytacja była zawsze blisko biznesu i osób przed którymi stały znaczące zadania. W dawnej Japonii trening medytacji był włączony do treningu wyższych klas, które rządziły społeczeństwem. Trening europejskiego rycerza też zawierał naukę metod kontemplacyjnych - rycerz przecież spędzał dużo czasu na modlitwach i różnego typu sprawdzianach męstwa. Indianin z Ameryki Północnej, gdy chciał zostać prawdziwym wojownikiem, musiał przejść egzamin, podczas którego wychodził sam na pustynię, gdzie przez wiele dni i nocy nic nie jadł, nie pił i miał różnego rodzaju wizje. Ja chciałem wprowadzać medytację do biznesu już w latach dziewięćdziesiątych, ale było to zbyt wcześnie. Wtedy dużym zainteresowaniem zaczęły cieszyć się treningi dynamiki grup, treningi interpersonalne i warsztaty umiejętności interpersonalnych zakorzenione w nurcie Gestalt, i w nurcie psychologii humanistycznej. Wszystko to było blisko połączone z filozofią medytacji, więc wydawało mi się, że świat biznesu powinien być w naturalny sposób medytacją zainteresowany. A w zasadzie nie tyle świat biznesu, ile ludzie.  Takie osoby, które prowadzą niezwykle intensywny tryb życia i w związku z tym bardzo potrzebują się zresetować, i rozluźnić.

Oczywiście teraz mogą wyjechać na tydzień na Bali, gdzie się ćwiczy jogę, bierze masaże i je marchewkę, ale jeszcze ważniejsze jest opanowanie skutecznej metody, która pozwoli funkcjonować w rozluźnieniu, będąc jednocześnie w strumieniu dynamicznej aktywności i wykonując wymagające zadania. A medytacja jest metodą, która pozwala połączyć wysoki stopień zaangażowania i dyspozycyjności, i funkcjonować aktywnie bez uszkodzenia siebie samego, i bez wypalenia zawodowego.

- Swoje idee wprowadzasz konsekwentnie w życie, medytację wykorzystywałeś przecież współtworząc centrum innowacji dla Mercedesa w Pekinie.

- To było w 2014 roku, po fali coachingu, kiedy medytacja weszła do takich firm, jak Google i Apple, kiedy kody biznesu i korporacji zostały rozluźnione i nie było już obowiązku zakładania garniturów. Ludzi fascynowali Bill Gates i Steve Jobs, którzy pojawiali się w trampkach przed publicznością i siedząc ze skrzyżowanymi nogami trenowali medytację, popularny zrobił się zen. W takim właśnie momencie dostałem kontrakt do Pekinu. Pracowałem tam, jako dyrektor kierujący firmą konsultingową, która miała za zadanie wybudowanie centrum innowacji dla Mercedesa Benz’a i tam jednym z elementów, który wprowadziłem do codziennego życia firmy była medytacja.

- Mam wrażenie, że elementy medytacji wprowadzasz wszędzie, gdzie jesteś.

- Nie wiem, czy wprowadzam elementy, myślę, że medytacja jest częścią składową mojego życia, a więc naturalnie przenika do każdej mojej aktywności. Na przykład, gdy przez wiele lat pracowałem jako coach, a moi klienci, kończąc spotkania ze mną, poszukiwali nowej drogi rozwoju osobistego, która pozwoli im rozwijać się w nieskończoność, to radziłem im medytację, a jeżeli nie byli zainteresowani medytacją, to radziłem im teatr.

- Teatr?
- Teatr jest  też nieskończoną dziedziną rozwoju, a jeśli wpisuje się w tradycję Grotowskiego czy Stanisławskiego, to jest nierozerwalnie połączony z technikami kontemplacyjnymi.  O Grotowskim już mówiłem, warto więc może wspomnieć o Stanisławskim, który bardzo dbał o to, żeby zachować świeżość emocji w teatrze, żeby aktor za pięćdziesiątym razem, tak samo intensywnie, jak za pierwszym, przeżywał wzruszenia, a tym samym wciąż głęboko poruszał widzów. Do teatru wprowadzał więc techniki, które polegały na wzmożeniu stanu świadomości – zalecał na przykład, żeby aktorzy „przyklejali” do pożądanego stanu teatralnego rzeczywistą silną emocję z życia, żeby wyobrażali sobie konkretną życiową sytuację, która wiąże się z tą emocją i żeby się do niej stopniowo zbliżali. Im większa była ilość wystawień, tym bardziej realnie mieli przeżywać określony moment życia, wyobrażając sobie na przykład, że dostali telefon ze szpitala, bo umarł im ktoś bliski, albo że narodziło się im dziecko. Takie i inne techniki przesycone świadomością to teatralna codzienność, aktorowi potrzebny jest przecież duży poziom samokontroli - świadomość ciała, stanu umysłu, emocji i kontekstu. A jeśli dodamy do tego jeszcze fakt, że ostateczna weryfikacja następuje na oczach widzów, co zwielokrotnia i napięcie, i efekty, to zrozumiemy, że teatr jest znakomitym miejscem, żeby się rozwijać.

- Wróćmy do medytacji - załóżmy że dużo o niej czytałam, jestem zaintrygowana metodą i bardzo chcę zacząć medytować. Jak to zrobić?

- Bardzo prosto - usiąść i skierować uwagę na siebie, na własne procesy percepcji i procesy emocjonalne. W rozluźnieniu patrzeć na to, co się z nami dzieje i wyciągać wnioski. Widzieć, ale nie opisywać, nie odwoływać się do narracji, bo medytacja to obserwowanie świadomości, a nie opisywanie obserwowania świadomości.

- Przydałoby się więc wiele uważności i spokoju. A co, jeśli ktoś nie ma tych cech? Czy osoby rozbiegane i nieuważne mogą medytować?

- Oczywiście. Na początek jednak należałoby zapytać, czy u źródeł ich nieuważności nie ma podłoża biologicznego, traumatycznego, rodzinnego - dlaczego są nieuważne?  Sama nieuważność nie jest przeszkodą w medytacji i jest właściwa wszystkim - widziałem mistrzów zen, którzy u mnie w domu rozlewali kieliszki z winem, bo zapomnieli, że je postawili na podłodze. W medytacji oczywiście dążymy do zwiększenia uważności, ale droga do tego celu jest bardzo indywidualna. Legendy głoszą, że Budda utrzymał uważność w dzień i w nocy nieprzerwanie przez trzy lata trzy miesiące i trzy dni. Żeby dojść do takich rezultatów długo ćwiczył z przyjaciółmi. Jednak każdy z nich robiło to inaczej - jeden w zaciśniętych dłoniach trzymał nasiona fasoli i czekał, żeby ta fasola wykiełkowała, drugi wytrwale stał na wysokim słupie. Często ćwiczymy uwagę koncentrując się na oddechu i wtedy najlepszą metodą okazuje się liczenie oddechów. Zawsze możemy też mierzyć czas, przez który byliśmy skoncentrowani, a potem wyliczyć proporcję naszej ciągłości uwagi w stosunku do trzech lat trzech miesięcy i trzech dni Buddy, żeby dowiedzieć się, ile Buddy mamy w sobie. Najważniejsze, żeby ćwicząc ciągłość uwagi, zauważyć, co nas od niej oddala, w którym momencie otwieramy dłoń z fasolą. Z moich obserwacji wynika, że bardzo często zaburza nas strach. Problem doskonale obrazuje opowieść, w której do mistrza zen przychodzi świetnie wyszkolony samuraj i mówi, że chciałby strzelać lepiej z łuku. Mistrz przyjmuje ucznia, sprawdza go każąc mu strzelać do celu, a samuraj trafia raz za razem w środek tarczy. Wtedy nauczyciel prowadzi go na niewielką skałę zawieszoną nad przepaścią, jest na niej tylko tyle miejsca, żeby stanąć na jednej stopie. Samuraj wchodzi na skałę, mistrz każe mu się odwrócić przodem do przepaści, a następnie wydaje polecenie trafienia z łuku do najbliższego drzewa. Zadanie nie jest trudne, ale strach powoduje, że samuraj nie trafia. A więc jeśli zaburza nas strach, to musimy najpierw wypracować metody radzenia sobie z nim w życiu codziennym, bo inaczej nie będziemy robić postępów w medytacji.
- Bywa, że ruchliwe osoby obawiają się medytacji, bo kojarzy im się z pozycją siedzącą, a przecież można medytować w ruchu.
-  Gdy sztywne metody nie działają, to możemy zastosować medytację dynamiczną, żeby zmęczyć umysł potrzebujący ciągłej stymulacji. I takie metody stosuje się od lat.
W kolejnej starej opowieści do mistrza zen przychodzi uczyć się osiłek i na wstępie swojej drogi rozwojowej dostaje polecenie oporządzania zwierząt i sprzątania fermy. Ale mija czas, osiłek nie robi wielkich postępów, więc w końcu zwraca się do swojego nauczyciela: „Mistrzu, ja tu już 10 lat sprzątam podwórko, oporządzam krowy, ale chciałbym w końcu zaznać tej medytacji, o której tyle opowiadasz”. Mistrz chwilę myśli, a potem pyta: „Widzisz ten pięćdziesięciokilowy worek prosa?” - „Widzę”- odpowiada osiłek. – „A widzisz górę na horyzoncie?... No to zarzuć ten worek i biegnij na górę. Jak wrócisz to pogadamy”. Idzie więc uczeń na górę, góra długa, worek ciężki, w końcu wyczerpany padł na ziemię, spojrzał w niebo i wtedy zrozumiał o co chodzi. Wraca więc do mistrza pytając – „Mistrzu, dlaczego ja tu aż dziesięć lat sprzątałem, kiedy to takie proste”? …

- Chyba jednak nie jest to aż takie proste?

- Medytacja jest szalenie prosta, dla tych którzy postrzegają rzeczywistość prosto i skomplikowana, dla tych którzy postrzegają świat w sposób skomplikowany. Jeśli ktoś jest prosty, to osiąga sukcesy błyskawicznie, a komplikowanie sytuacji jest główną przeszkodą w medytacji.

- Co można obiecać adeptom medytacji?

- Nic konkretnego nie obiecywałbym i nie zgadzam się z tak postawionym pytaniem. Nie można kalkulować ile z medytacji dostanę za moje pieniądze, co więcej, takie podejście w sposób dość wyrafinowany zabija relację uczeń - nauczyciel, w której nie zawsze dostajemy to, czego oczekujemy i co było zakontraktowane. Poza tym, gdy zakładamy, że z medytacji mamy mieć dokładnie określone korzyści, to wpisujemy się w paradygmat nieskończonej mocy osobistej, której nie posiadamy. Warto więc zachować zdrowy rozsądek, bo przecież może się zdarzyć, że osoba medytująca nie osiąga swoich celów, ponieważ sama je sabotuje, mogą jej przeszkadzać okoliczności zewnętrzne, a te są niekontrolowalne. No i warto uświadomić sobie, że w rozwoju nie chodzi o konkretne korzyści, a o dynamikę, o to, żeby być ciągle w kontakcie ze sobą i z tym, co się wydarza, i na bieżąco reagować na zmieniającą się sytuację. Od czasu kiedy Sokrates mówił „Poznaj samego siebie” minęło dwa i pół tysiąca lat, a ludzie dalej siebie nie znają. W medytacji zajmij się więc sobą i zobacz, co z tego wyniknie. Może pogorszy ci się sytuacja ekonomiczna, bo dojdziesz do wniosku, że to, co robisz nie ma sensu? Może porzucisz swoją pracę i zajmiesz się zupełnie czymś innym? Ale może przez to spełnią się Twoje marzenia o pełniejszym życiu? A jeśli bardzo uparcie szukalibyśmy tego, co medytacja daje, to powiedziałbym, że zwykle daje zdrowie psychiczne, zwykle, bo nie jest to metoda, która zawsze gwarantuje pozytywne rezultaty. O wiele łatwiej znaleźć to, co medytacja odbiera – a tym czymś są złudzenia. Jeśli więc jesteś zainteresowana prawdą, to w medytacji znajdziesz odpowiedź na wiele różnych pytań, dowiesz się, jak funkcjonujesz, kim jesteś i co możesz. Bo medytacja obdziera nas z nierzeczywistych wyobrażeń na temat nas samych i pokazuje ich iluzoryczność.

- Nie do przecenienia jest więc dobry nauczyciel medytacji.

- Powiedziałbym raczej, że uważny towarzysz, z którym będziesz mogła eksplorować swoje doświadczenia. Nie tak prosto znaleźć kogoś takiego, bo osoby nauczające medytacji zwykle chętniej przyjmują pozycję guru, albo pouczającego nauczyciela. A twój przyjaciel w medytacji to ktoś zupełnie inny, ktoś kto da ci czas i przestrzeń, żebyś użyła doświadczenia, jakie wyprodukowałaś, kto wie, że musisz to zrobić sama, tak jak sama musisz usiąść i medytować. Na koniec opowiem jeszcze jedną historię, tym razem o dwóch tybetańskich mistrzach.  Pierwszy z nich - Milarepa był nauczycielem drugiego, który nazywał się Gampopa . Kiedy Gampopa przyszedł uczyć się medytacji nie był dobrym człowiekiem - mordował, kradł i uprawiał czarną magię. Jednak gdy spędził ze swoim mistrzem kilkadziesiąt lat, zmienił się nie do poznania. „Wszystko już umiesz – powiedział pewnego dnia Gampopa do swojego ucznia Milarepy – więc odprowadzisz mnie do mostu i tam się pożegnamy”.

Ale kiedy znaleźli się na moście i każdy zaczął iść w swoją stronę mistrz zatrzymał ucznia słowami: „Poczekaj, dam ci jeszcze ostatnią naukę”. Gampopa obrócił się, spojrzał na swojego nauczyciela, a wtedy Milarepa, stanął do niego tyłem, zadarł wysoko szaty i pokazał mu gołe pośladki, na których widać było wyraźnie … odciski od medytacji.  Bo medytacja to praktyka, a nie mówienie o niej.

Zmiana zasad - poradnik lidera

  - Jak mam zmienić zasady, skoro pracownicy przyzwyczaili się do tego, co było? Jak oni mnie potraktują, jeśli powiem, że to, co robiliśmy ...